Nowe życie.....rzeczy

Spojrzenie przez pryzmat wielodzietnej rodziny na "posiadanie" rzeczy:

1. Ciężko zaliczyć nas do kręgu minimalistów po pierwszym spojrzeniu na ilość przedmiotów jakie mamy w naszym domu. Nie osiągniemy celu poniżej 100/osobę :-).
Ilość wynika z codziennego użytkowania przez każdego z nas. Mamy świadomość tego i staramy się rozsądnie nad tym panować. Jak? - bardzo często robimy przeglądy posiadanego "inwentarza" i rzeczy dostają nowe życie:

- ubrania - mieszkając jeszcze w Krakowie zanosiliśmy do Towarzystwa Brata Alberta (kilka oddziałów w Polsce), obecnie wysyłamy Polakom na Wschodzie (mamy taką możliwość), przekazujemy innym rodzinom (ubrania dzieci), są przeznaczone do noszenia np. na działce (łata na kolanie nie dyskwalifikuje przydatności ;-))

- zabawki,książki dziecięce - jeśli są niezniszczone trafiają do Szlachetnej Paczki, bądź jak wyżej.Przegląd zabawek jest robiony z dziećmi i to jest ich świadoma decyzja.

- przedmioty, które z założenia można wyrzucić np. rolka po ręcznikach papierowych nagle jest super lunetą w zabawie na statku bądź mieczem. Czasami takie przedmioty świadomie zostawiamy na większe zabawy - budowanie robotów wymaga dużej ilości różnych przedmiotów, które są zakwalifikowane jako śmieci (pudełko po butach, "złotko" po cukierku, itp)

- prezenty (głównie słodycze, które mieliśmy z paczek z pracy) oddaliśmy w punkcie "drugiego życia prezentów" - w Częstochowie po Świętach BN było uruchomione takie miejsce. Warto poszukać w tym roku podobnej inicjatywy.

2. Ilość rośnie również dlatego, że po wykorzystaniu przez jedno dziecko zostaje na kolejne. Tak na przykład od najstarszego syna do najmłodszej córki służy nam fotelik w kuchni, kupiony de facto używany. Ostrożni jesteśmy przed radykalizmem wyrzucania od razu, nawet jeśli miałoby czekać w piwnicy i być nieużyte.

3. Jeszcze (szczególnie we mnie) pokutuje przeświadczenie wyniesione z poprzedniej epoki tzw. "przydasi". Łatwo się wyrzuca, ale wiemy ile razy przydaje się gdy np. na drugi dzień do szkoły na zajęcia techniczne trzeba przynieść puste pudełko po kremie a ojciec zostawił na wkręty ;-). Decluttering jest OK o ile robiony z głową. Skrajności (wg mnie) nie są wskazane.

4. Pokazywanie dzieciom dobrego stosunku do spraw materialnych przez odpowiedni dystans do rzeczy - są nam potrzebne, wiemy jak ich używać, ale mamy świadomość, że to są tylko przedmioty.

Jak zaczynałem pisać na blogu w zakładce o mnie pisałem o pełnym samochodzie, klockach pod nogami. Nie zmieniło się patrząc na ilość (uwzględniając powyższe zdania) ale zmieniła się świadomość. Mamy inne postrzeganie na otaczające nam przedmioty. Pomagają nam w tym min. wpisy na blogach, różne narzędzia jak 5S czy po prostu chwila refleksji.

W sieci łatwo znaleźć dużo przykładów jak ludzie sobie radzą z posiadaniem rzeczy. Ale ciekaw jestem również spojrzenia przez pryzmat rodziny z dziećmi, gdzie jest trochę trudniej zapanować nad tą materialną częścią naszego życia.
 

Dobre życie - zaproszenie

 
Szukając tytułu na najbliższy cykl wpisów przypomniałem sobie książkę The Good Life Helen i Scotta Nearing, pionierów voluntary simplicity. Myślę, że o to chodzi: każdy z nas pragnie, aby jego życie było dobre, abyśmy czerpali z niego satysfakcję, spełnienie i radość.


Przed nami okres przedświątecznych przygotowań i same Święta Bożego Narodzenia. Adwent to czas oczekiwania na „przyjście” (z łac. „adventus”). Pytanie tylko na co czekamy? A może lepiej - czego oczekujemy? To dobry czas, aby zapytać siebie: czy moje życie jest dobre? Co zrobić, żeby było dobre? Czego mi brakuje? Albo czego w nim za dużo? Z czego powinno się składać?

Chciałbym przez najbliższe cztery tygodnie Adwentu razem z Żoną opowiedzieć Wam bliżej o naszej wędrówce do dobrego życia, w którym tak duże znaczenie ma jego prostota. Droga, na którą chciałbym Was zaprosić, będzie z jednej strony bardzo osobista, gdyż sprawy, które będziemy –ja i moja Żona- poruszali w kolejnych postach dotyczą naszych wyborów, tego, w jaki sposób staramy się żyć. Jednocześnie będzie to spojrzenie na proste życie z chrześcijańskiej perspektywy. Nie chciałbym poświęcić tego okresu na dyskusje na blogu. W przypadku pytań lub chęci podzielenia się własnymi przemyśleniami możecie ewentualnie pisać maile, gdyż opcja komentowania będzie pod tymi postami wyjątkowo wyłączona.

Założeniem tego bloga, jak mogliście się przekonać, było i jest tworzenie jak najszerzej płaszczyzny dla wszystkich zainteresowanych dobrowolną prostotą, bez względu na religię i światopogląd. W moim odczuciu proste życie nabiera jednak dodatkowej głębi z perspektywy wiary i odniesień, które garściami można cytować z kart Biblii. Nie bez powodu dobrowolne ubóstwo (jako chrześcijański „odpowiednik” prostego życia) stało się jedną z tzw. rad (a więc zaleceń) ewangelicznych. Pomiędzy prostotą i wiarą zachodzi bowiem bardzo ścisły i głęboki związek, o którym chcemy Wam krótko opowiedzieć.

Mam świadomość, że dla niektórych związek ten wydaje się rzeczą subiektywną lub jest obojętny. Tych zapraszam po Świętach, kiedy wrócę do pisania „zwyczajnych” postów. Zachęcam mimo to do lektury i wysłuchania tego, co chcemy Wam powiedzieć. Mam z kolei nadzieję, że wpisy te pomogą w przedświątecznych zmaganiach wszystkim tym, którym bliskie są słowa Psalmu 116: „Pan strzeże ludzi pełnych prostoty.”



 
Poszczególne wpisy z cyklu:
 
 
 
 
 
 
 


Adwent w rodzinie

Okres przygotowania do Bożego Narodzenia to dla naszej rodziny czas wyjątkowy. Staramy się odłożyć na bok sprawy drugorzędne i przygotować się do dobrego przeżycia Świąt. Dlatego też Adwent (który rozpoczniemy już niedługo) obfituje w naszej rodzinie w zwyczaje i tradycje, które mają za zadanie pomóc nam w tym czasie oczekiwania. Poniżej przedstawię niektóre z nich:

Centralnym wydarzeniem dnia są poranne RORATY, a wiec specjalna msza, która rozpoczyna się przed świtem, przy zgaszonych światłach. Ważnym elementem rorat jest wspólne wędrowanie do kościoła z lampionami. LAMPIONY adwentowe można zrobić samemu – może to być ozdobiony kolorowymi papierami słoik lub metalowa puszka, w której szpikulcem możemy zrobić wzory np. w kształcie gwiazdek. Oczywiście są gotowe lampiony na niewielkie świeczki (tzw. herbaciane), a także wersje papierowe/elektryczne dla młodszych. Przygotowanie własnych lampionów na pewno może być dobrą zabawą!

W domu czas adwentowego oczekiwania staramy się zorganizować według pewnego klucza. Przez długi czas towarzyszył nam KALENDARZ ADWENTOWY – własnoręcznie zrobiony z pudełek po zapałkach. Każdego dnia dzieci otwierały jedno pudełko, w którym były świąteczne naklejki. Pudełka, ułożone na wiszącej planszy, układały się w drogę prowadzącą do szopki. Przy okazji dodam, że nie korzystaliśmy z gotowych „kalendarzy”, w których każdego dnia dziecko odkrywa coś słodkiego. W końcu odeszliśmy od pudełek z naklejkami, starając się nadać przygotowaniom mniej materialny (kolekcjonerski) wymiar.

Bardzo dobrą, gotową propozycją jest książka Marka Kity Wszyscy na Ciebie czekamy, z której już kiedyś korzystaliśmy (nie wiem czy jest/będzie jeszcze dostępna). Do książki dołączony jest zeszyt do wycinania i płyta CD z pieśniami do wspólnego śpiewania. Każdego dnia Adwentu można usiąść z dzieckiem i przeczytać jedno z 28 krótkich historii o postaci ze Starego lub Nowego Testamentu. Dziecko wycina postać i nakleja na duży plakat z grotą Narodzenia Pańskiego.

W zeszłym roku zrobiliśmy z dziećmi DRZEWO JESSEGO, rodzaj genealogii Jezusa (zdjęcia poniżej) – na gałęzi pomalowanej na biało każdego dnia wieszaliśmy jeden znaczek, który symbolizował postać lub wydarzenie biblijne. Każdemu symbolowi odpowiada fragment z Biblii.



Materiały do zrobienia drzewa możecie znaleźć tutaj :
Catholic Activity: Jesse Tree Instructions
wzory znaczków widoczne na zdjęciu

Innym pomysłem jest wykonanie (całą rodziną) GRY ADWENTOWEJ. Możecie poświęcić na to fragment każdej z czterech niedziel Adwentu. Wspólnie wycinamy planszę, postacie biorące udział w grze i inne potrzebne elementy. Wszystkie niezbędne wzory i instrukcję możecie ściągnąć tutaj.


Jakie jeszcze tradycje pielęgnujemy:

Co roku z gałęzi znalezionych w lesie robię wieniec adwentowy, który dekorujemy razem z dziećmi. Wieniec adwentowy z czterema świeczkami wyznacza kolejne tygodnie Adwentu. Zapalamy go w niedziele podczas wspólnych posiłków.


Aczkolwiek mamy sporo gotowych ozdób choinkowych staramy się co roku zrobić wspólnie nowe.

Wydarzeniem, które dzieci lubią szczególnie, jest pieczenie pierniczków z Mamą (:

Wiele emocji budzi także własnoręczne robienie prezentów. Dzieci co roku wykazują się niezwykłą pomysłowością, której przykłady możecie znaleźć w poście Świąteczne postscriptum. Opisałem w nim także, jakimi zasadami kierujemy się przy obdarowywaniu się prezentami.

Staramy się także nie kupować gotowych kartek świątecznych. Robimy je zwykle samodzielnie (przykład poniżej). Znam rodzinę, która co roku przebiera się za Świętą Rodzinę i przesyła bliskim zdjęcie z życzeniami.




Nie mniej ważne, a właściwie ważniejsze, jest "niematerialne" przygotowanie do Świąt. To przede wszystkim różnego rodzaju POSTANOWIENIA ADWENTOWE, a więc świadomie podejmowany wysiłek w czynieniu dobra. Bardzo ciekawy pomysł z wykorzystaniem Lego mieli nasi przyjaciele: każdy klocek obrazował „dobry uczynek”, a zgromadzone klocki posłużyły do budowy nieco awangardowej bożonarodzeniowej szopki.

Warto w tym okresie znaleźć sposób na dzielenie się dobrami materialnymi z innymi. Ustalcie to wspólnie: np. dzieci mogą wybrać, jakie zabawki lub książeczki chcą oddać dzieciom, które nie mają ich zbyt wiele. Można też odmówić sobie drobnych przyjemności (słodyczy?), a zaoszczędzone pieniądze przekazać potrzebującym. Jest wiele gotowych akcji, do których możemy się przyłączyć, jak choćby SZLACHETNA PACZKA.

Jeżeli macie jakieś własne zwyczaje i tradycje adwentowe, gorąco zachęcam do podzielenia się!!!


A jeżeli macie ochotę na przygotowanie się do Świąt BN w duchu dobrowolnej prostoty zapraszam do lektury/wysłuchania cyklu postów Dobre życie, które znajdziecie tutaj!

Tipsy i tricki w życiu codziennym

Chciałbym razem z autorami bloga oraz czytelnikami stworzyć dopisywaną listę (w komentarzach) użytecznych tipsów i tricków, które pomagają nam w życiu codziennym na naszej drodze do prostoty, minimalizmu, szczęścia, wolności finansowej, niezależności itp (* niepotrzebne skreślić).

Mogą to być proste porady dotyczące spraw "przyziemnych" jak np. utrzymanie porządku w szafie  z butami. Czy też takie, które nam pomagają w naszym rozwoju duchowym np. mam roczny plan czytania Pisma Świętego.

Możemy tworzyć kategorie. Poniżej jeden przykład:
Kategoria - zabawki:
1. Klocki Lego (szczególnie te małe) po rozpakowaniu trzymamy w torebkach strunowych posegregowane wg. kształtu, koloru bądź wielkości - zależy od zestawu. 


Zapraszam Was i liczę na kreatywność i pomysłowość. Każdy z nas ma jakieś swoje Know-How.

RowerPower cz.1

O jeżdżeniu rowerem można znaleźć wiele postów, można wiele również napisać. Spojrzenie z perspektywy naszej 6-osobowej rodziny:

1. Jeździmy dużo. Co to oznacza w praktyce:
-najstarszy syn codziennie do szkoły, w wyjątkowych sytuacjach na nogach bądź samochodem (jeśli jedziemy my również), chyba mogę się pochwalić - ma przejechane 500 km (od momentu zamontowania licznika). Uważam to za duże osiągnięcie, jeśli spojrzeć na to w jakim jest wieku i to, że "otoczenie szkolne" nie pomaga mu w tej pasji. Najlepszym potwierdzeniem jego zaangażowania niech będzie dołączone zdjęcie.
-przedszkolaki - córka na rowerku biegowym (BTW: polecamy jako najlepsza metoda nauki jazdy bez kółek pomocniczych), syn na normalnym - przesiadł się z biegowego
-najmłodsza córka - w foteliku
-ukochana małżonka - rower miejski. Do 31 X jeździła razem ze mną. Teraz, z racji zmiany sytuacji - samochód. Ale przy każdym wejściu do domu mówi "chcę rowerem, korki są straszne" :-)
- ja - zwykły rower miejski na co dzień. Do wypadku (nie na rowerze) jeździłem w tym roku szkolnym prawie codziennie. Aby rozwiać wątpliwości pogodowe - zmoknąłem tylko dwa razy, było to w drodze do pracy. Dobre okrycie wierzchnie spowodowało, że tylko spodnie miałem mokre na udach. Wyschły po ok. 2h - bez "uszczerbku" dla wyglądu ;-)

2.  Wyjazdy rodzinne:
-jeśli jeździmy całą rodziną na przejażdżki, to córki są w fotelikach. To pozwala na dość dobrą mobilność - bez problemu (ograniczeniem jest najmniejszy rower drugiego syna) przejeżdżamy 10 km.
-posiadamy również z żoną rowery MTB dzięki czemu możemy jeździć po okolicznych lasach, bezdrożach - większa frajda dla dzieciaków oraz większe bezpieczeństwo
-możemy bez problemu załadować cały sprzęt do samochodu i podjechać w ciekawe miejsce - kwestia "chęci"

3. Koszty:
- rowery dzieci - kupując rower wiemy, że będzie on "przechodni" i będzie używany przez całą czwórkę. Oznacza to, że nie kupujemy najtańszego, ale taki, który z powodzeniem będzie nam służył. Problem koloru "dla chłopaka/dziewczyny" rozwiązaliśmy tak, że będziemy wymieniać się z dziećmi siostry. Rower biegowy kupiliśmy za 60 zł - jeździ nim już drugie dziecko i mam nadzieję, że wystarczy dla najmłodszej.
- nasze miejskie - zdecydowaliśmy kupić rowery na co dzień, które nie będą atrakcyjne dla złodziei, będą dobre na dojazdy do pracy, zakupy (koszyk), lepsza widoczność (postawa wyprostowana). Koszt to 150 zł żony, 167 zł mój. Dawno się zwróciły.
- MTB - mam rower kupiony po mojej 18-ce. Jednak wybór marki, osprzętu spowodował, że służy mi do dziś. Oczywiście robiłem upgrade m.in. hamulców do V-braków i innych zużywających się części, ale baza jest niezmienna. Na studiach "zjeździłem" Sudety, Beskidy, Bieszczady w ramach w-f'u (mieliśmy taką możliwość). Rower żony - zakup po studiach, wystarczający na nasze wypady
-większość prac serwisowych wykonujemy razem z synami, więc koszty tylko części, satysfakcja bezcenna
-poważniejsze naprawy - mamy super serwis prowadzony przez zapalonych rowerzystów

Podsumowując:
Można jeździć nawet z czwórką dzieci, możliwości są prawie nieograniczone, wystarczy chcieć.
W kolejnej części odniosę się do spraw około-rowerowych.

Jak jest u Was? Jeździcie codziennie, okazjonalnie?

p.s. Wolny dzięki za motywację do wpisu :-)

Porządki w komputerze

Zawartość naszych komputerów i tego, co przechowujemy po serwerach na wirtualnych dyskach, przypomina poupychane szafy i piwnice.


Nawet jeżeli mamy dostatecznie dużo miejsca (do czasu) świadomość bałaganu, chociaż go nie widać, potrafi niekorzystnie wpływać na dobre samopoczucie.

Jak napisał jeden z Czytelników (w komentarzu do wpisu 25 rzeczy, których możesz się pozbyć już dzisiaj): Dobrze zacząć pozbywanie się przedmiotów od (zawartości) urządzeń elektronicznych - w szczególności komputera. Gdy pozbędziemy się nadmiaru kont, aplikacji, zdjęć itp., łatwiej będzie nadać tym urządzeniom bardzo konkretne funkcje - elektroniczne płatności, poczta i googlowanie w zupełności wystarczą. W ten sposób można zaoszczędzić sporo czasu i głupiego pytania " ale co ja właściwie robiłem przez te trzy godziny".

Komentarz wziąłem sobie do serca i postanowiłem zrobić generalne porządki w przestrzeni wirtualnej, za punkt wyjścia przyjmując zasadę "zero tolerancji dla gratów". Zasadniczo wszystko nadaje się do wyrzucenia za wyjątkiem wybranych, naprawdę wyselekcjonowanych, rzeczy. Przejrzystość, czystość i prostota może zagościć także na monitorze i w systemie naszego komputera. Mam nadzieję, że opisane poniżej działania pomogą także niektórym z was w zrobieniu własnych "porządków":

Likwidacja niepotrzebnych kont i aplikacji:
- zlikwidowałem dwa stare konta pocztowe, posiadam tylko jedno konto osobiste oraz jedno na potrzeby bloga, wymagało to przejrzenia korespondencji i wyłapania kogo zawiadomić o zmianie maila, ew. wprowadzenia zmian w ustawieniach użytkownika. To dobra okazja, by zdecydować także kogo nie zawiadamiać (:
- zlikwidowałem konto na Twitterze i Linkedin, które -jak się okazało- do niczego nie były mi przydatne (nie chcę powiedzieć, że komuś nie służą, ale w moim przypadku z nich nie korzystałem)
- odinstalowałem nieużywane i zbędne programy, w tym kilka do odtwarzania multimediów, pozostawiłem tylko jedną przeglądarkę internetową
Zalecam korzystanie z poczty w internecie zamiast ściągania jej na komputer np. za pomocą Outlooka, co niepotrzebnie obciąża nasz system.

Przejrzenie i selekcja archiwów (zarówno na komputerze jak i na wirtualnych dyskach):
- pozbyłem się plików z muzyką, która już dawno przestała mnie cieszyć
- skazowałem pliki z obejrzanymi filmami - nie ma sensu ich trzymać, skoro się je obejrzało
- zlikwidowałem e-booki, te przeczytane i nieprzeczytane
Uwaga: w przypadku powyższych punktów w pozbyciu się pomogła świadomość, że w razie potrzeby zawsze można znaleźć w internecie to, co będzie mi kiedyś potrzebne.
- wykasowałem własne stare dokumenty w Wordzie
- wyczyściłem skrzynkę pocztową
Dobrą metodą jest wrzucenie wszystkiego do kosza, a dopiero potem ew. wyjęcie tego co ma "wartość" (uwaga: w usłudze gmail wiadomości, które znajdowały się w koszu dłużej niż 30 dni, zostaną usunięte automatycznie)

Przyspieszenie pracy komputera
...również związane jest z porządkami. Okazuje się, że do naszego softweru przyklejają się różne "przydatne" aplikacje - "kurz", który od czasu do czasu trzeba porządnie wytrzepać, inaczej komputer, jak każde urządzenie, zacznie się zapychać i dławić. Nie jestem informatykiem, ale uzyskanie informacji na temat przyspieszenia komputera nie było trudne. Z pewnością jest wiele możliwości, ja natomiast opiszę tylko dwie:
- zastosowałem się do porad zamieszczonych w poniższym linku Jak przyspieszyć komputer bez używania dodatkowych programów.
- zainstalowałem darmowy program CCleaner (do pobrania tutaj), który dokończył porządki "za mnie".
W efekcie pozbyłem się przeróżnych śmieci, a komputer odzyskał utracony wigor.

Na koniec pozostało jedynie określenie własnych barier zabezpieczających przed bałaganem:
- nie instaluję nowych aplikacji i programów (wystarczy mi to, co posiadam)
- po przeczytaniu nowej wiadomości natychmiast ją wyrzucam
- filmy oglądam on-line (taki choćby Iptak)
- muzykę słucham z odtwarzacza mp3 (w telefonie), ew. z płyt CD
- poskramiam nawyk ściągania czegoś i odkładania na później, co tylko powoduje gromadzenie się śmieci
Zamiast chomikować, lepiej czytać na bieżąco, gdyż po pewnym czasie albo zapominamy, co chcieliśmy przeczytać, albo mamy poczucie winy, że tyle mamy "do przeczytania", a i tak nie starczy nam życia na przeczytanie wszystkiego, co byśmy chcieli.

Ps. Nadal jestem w trakcie porządkowania zdjęć i filmów rodzinnych. To osobny i dość trudny, ze względu na przywiązanie do tego rodzaju zasobów, temat. Jak na razie stopniowo je przeglądam, a za jakiś czas być może zaprezentuję swoje wnioski.

Z pewnością przedstawione kroki wydadzą się mało wyrafinowane bardziej zaprawionym internautom lub informatykom. Opisałem jedynie to, co mi osobiście pomogło.

A jak wygląda to u Was? Czy (i jakie) macie zasady utrzymywania porządku w komputerze? Jak radzicie sobie z zalewem "ciekawych" treści...?

Rezygnacja ze znamion kultury spożycia alkoholu

Pochodzę z górniczego miasta na Dolnym Śląsku, z okolic zasiedlonych po wojnie przez repatriantów z części kraju, która obecnie pozostaje poza naszymi granicami, czyli z dawnej wschodniej Polski. To jest mieszanka wybuchowa, jeśli chodzi o tzw. kulturę spożycia alkoholu. Na Kresach pije się przy każdej okazji, a nawet bez okazji, z kolei w typowo górniczej kulturze, wywodzącej się z Górnego Śląska, tak jak i na Wschodzie, pije się konkretnie... i dużo.

Jako ciekawostkę podam wam, że w tych realiach do alkoholu nie jest zaliczane piwo (piwo to rodzaj oranżady, napoju regeneracyjnego po pracy - alkohol to wino, wódka, spirytus, samogon). Tak to jest w mojej okolicy, która przez dekady miała statystycznie najwyższe spożycie alkoholu na głowę w Polsce.

Mimo, iż wychowałem się w domu typowych sportowców, gdzie alkohol był pijany naprawdę od święta, z dzieciństwa pamiętam obowiązkowe wyposażenie każdego domostwa w naszych okolicach - mianowicie tzw. barek - cześć meblościanki, a także i de facto całą komodę wypełnioną tylko akcesoriami służącymi do spożycia alkoholu. Oczywiście w barku znajdowały się zawsze ze dwie-trzy butelki alkoholu, które co prawda w "sportowym" domu nie raz zdołały się przykurzyć, ale na podjęcie gościa trzeba było być zawsze gotowym.

Taka to była tradycja, a tradycja to rzecz święta.

Wróćmy jednak do tzw. barku. Obowiązkowy komplet, albo i dwa, kieliszków do wódki. Kilka salaterek na zakąski. Komplet szklanek do whiskey, komplet ozdobnego szkła do drinków, mała kolekcja ozdobnego szkła do piwa (w czasach PRL-u szklane kufle do piwa były rzadkością i oznaką wyrafinowania), komplet szampanówek oraz komplet kieliszków do wina stołowego dopełniały całości. Czy to ważne, że w moim domu niektóre z tych utensyliów były używane czasem nawet raz na kilka lat? Skądże! Jak mówiłem - tradycja to tradycja - dobrzy gospodarze muszą być gotowi na podjęcie gościa.

Ja w dorosłym życiu zerwałem z tym zupełnie! Pozbyłem się tzw. instytucji barku! W moim domu nie ma ani jednego kieliszka, kufla czy szampanówki! Nie ma i nie będzie tzw. znamion kultury spożycia alkoholu! Czy wiecie ile miejsca przez to oszczędziłem?

Czy alkohol pijam? A owszem. Czasem po ciężkim dniu wypiję sobie piwo. Czasami, najczęściej po prostu w przypadku przeziębienia, coś mocniejszego (np. na chorobę polecam gorącą herbatę z miodem, cytryną i naparstkiem rumu albo whiskey). Jednak do tego nie potrzeba uroczystych szkieł, celebracji i całej tej otoczki.

W moim domu nie ma tradycji i nie będzie instytucji spotkań towarzyskich przy alkoholu. Ta tradycja jest zupełnie wyeliminowana, nie bawi mnie to, nie widzę w tym sensu. Od takich spotkań są puby i sale biesiadne.

Tak jest u mnie. Osób pijących, imprezujących na 'domówkach' czy kolekcjonerów ozdobnych kufli, karafek i kielonków nie osądzam, mówię Wam jedynie jak jest u mnie. Na pewne relacje (te alkoholowe) nie mam czasu, na pewne przedmioty nie mam miejsca.

A jak jest u Was?

Remigiusz, autor bloga oszczedzanie.info.pl (dawniej Realny Minimalizm)


Świadoma oszczędność

Z pojęciem świadomej oszczędności (conscious frugality) spotkałem się jakiś czas temu na blogu The Non-Consumer Advocate i od razu przypadło mi ono do gustu. Tak jak występuje nieumiarkowana konsumpcja, może pojawić się w nas nieumiarkowana oszczędność.


Czy nieoczekiwany wydatek przyprawia cię o skoki ciśnienia i zaburzenia nastroju?
Ułożony misternie budżet rozsypał się, a wraz z nim Twoje dobre samopoczucie?
Czy analizowanie cen i porównywanie produktów zanim włożysz je do koszyka zajmuje Ci tyle czasu, że jesteś na siebie zły, nie mogąc dokonać szybkiego wyboru?
Czy przedzierasz się na drugi koniec miasta, bo skusiła Cię promocja lub przecena?
Czy kupujesz więcej przy nadarzającej się okazji, czy też poprzestajesz na tym, ile zwykle kupujesz?

Nie chodzi wszak o to, by zamienić się w dusigrosza, ale o mądry sposób podchodzenia do pieniędzy. Oszczędność „świadoma” polega na znalezieniu zdrowej RÓWNOWAGI pomiędzy wydawaniem pieniędzy a ich oszczędzaniem, by nie doprowadzić się do skrajnego ubóstwa, ani też nie tracić pieniędzy na rzeczy, których nie potrzebujemy. Chodzi o to, by kupować „z głową”, a czasem o to, by nie kupować w ogóle!

Jeśli nasza oszczędność będzie nieumiarkowana możemy ocierać się o… rozrzutność. Łatwo wtedy o decyzje nieprzemyślane i kompulsywne, a w efekcie o pieniądze wyrzucone w błoto, o czym pisałem w poście Zakupowe wpadki. Czy nie o to chodzi w promocjach i przecenach, tanich „z założenia” dyskontach czy supermarketach oferujących (cytując reklamę nazywającą rzecz po imieniu) „żer dla skner”?
Kierujmy się zatem rozwagą i świadomą oszczędnością. Warto czasem zapłacić więcej, a w rezultacie mniej tracić życie na zajmowanie się światem „produktów”.

Poniżej trzy przykłady mojego rozumienia świadomej oszczędności:

Kupowanie dużych opakowań danego produktu za niższą cenę nie zawsze się sprawdza. Z dużego opakowania proszku do prania wsypuje się go „hojniej” do pralki niż z mniejszej paczki. Duże opakowanie syropu z agawy, który dodajemy do naszej kaszy na śniadanie, starczy na krócej niż dwa mniejsze. Z dużej butli żelu pod prysznic wyciśniemy większe jednorazowe porcje. Poczucie posiadania „zapasów” spowalnia mechanizm oszczędzania. Mając namiar czegoś, nie zapala się czerwona lampka, która pojawia się w miarę wyczerpywania się danej rzeczy. Rozrzutność wynika z obfitości.
Oczywiście dobrze jest rozważyć cenę mniejszego opakowania w stosunku do dużego, pamiętając wszakże, że producenci stosują tutaj wiele sztuczek  (np. dużo powietrza w paczce, waga netto/brutto produktu, różne opakowania uniemożliwiające porównanie ceny). Ostatnio gramatura wielu produktów jest coraz mniejsza, choć cena pozornie nie uległa zmianie.

Ile kosztują tanie szklanki z Ikea? Jakiś czas temu szukaliśmy kompletu szklanek. Te, w sklepie blisko naszego domu, kosztowały około dwukrotnie drożej niż z Ikei. Wybierając wyjazd do tej ostatniej, nie pojechalibyśmy tylko po szklanki, wszak oddalona jest od naszego domu ponad 40 minut samochodem. Zatem lista zakupów znacznie by się wydłużyła o "niezbędne" rzeczy. Zmęczenie kilkugodzinną wyprawą z dziećmi musielibyśmy zrekompensować kawą lub obiadem w barze, a może naprędce zjedzonym hot dogiem w tejże Ikei. Ile zatem kosztowałyby nas tanie szklanki z Ikei? Z pewnością wielokrotnie więcej niż ich cena.
Aby ocenić koszt brutto danego zakupu do jego ceny dodajmy wydatki takie jak koszt paliwa, koszty małej lub większej przekąski, a także koszty „niewymierne” - wolny czas, który przeznaczymy na dojazd i chodzenie po sklepie, nasze zmęczenie, rozdrażnienie spowodowane uporczywą reklamą czy zaprzątanie swojej wyobraźni nowymi rzeczami ( „hm, te zasłony naprawdę mi się podobają”), wreszcie to, czego nie zrobiliśmy w tym czasie, np. z dziećmi czy w domu…

„Czas na chwilę zimowego zapomnienia!” Pisząc ten post słyszę w radio reklamę wyjazdu narciarskiego w Alpy. Niedawno zaproponowano nam darmowy wyjazd na ferie w góry, na narty. Krótka rozmowa z Żoną uświadomiła, co się za takim wyjazdem „kryje”. Ponieważ nie umiemy jeździć na nartach, do tej pory ferie zimowe spędzaliśmy tak, że brałem urlop i... nigdzie nie wyjeżdżaliśmy. Sporty zimowe typu lepienie bałwana, saneczkarstwo na najbliższej górce czy łyżwy można uprawiać z powodzeniem na miejscu. Skorzystanie z propozycji oznaczałoby, że odtąd będziemy chcieli (jeśli nie my, to nasze dzieci) jeździć na narty w góry każdego roku. A zatem jednorazowy „okazyjny” wyjazd, swego rodzaju „promocja” od losu, zakończyłby się najprawdopodobniej trwałą i kosztowną zmianą sposobu spędzania ferii zimowych. Dla sześcioosobowej rodziny to duży wydatek związany nie tylko z opłaceniem przejazdu, miejsca, karnetów, ale także narciarskiego sprzętu i specjalnej odzieży. Biorąc to pod uwagę, odmówiliśmy. Nawiasem mówiąc, nie odpowiada nam także styl spędzania czasu na stoku. Ale to już inna historia.

A czym świadoma oszczędność jest dla Was?

Czas na zmiany

„Ludzie którzy tracą czas czekając, 
aż zaistnieją najbardziej sprzyjające warunki
nigdy nic nie osiągną…
Najlepszy czas na działanie jest teraz!”

/Mark Fisher/

Cytat, który miał być na wpis o "działaniu". Jednak nie zawsze jest tak jak sobie zaplanujemy. 
"Dostałem" czas na działanie - na razie się z nim godzę i przyjmuję z pokorą. Od 5 dni mam nogę w gipsie
i próbuję to wszystko poukładać.


Spojrzenie na codzienność z innej perspektywy. 

p.s. na zdjęciu radosna twórczość syna na ojcowskim gipsie
 

8 kroków do satysfakcjonującego życia

Współczesnemu człowiekowi daleko do satysfakcjonującego życia. Nie potrafi osiągnąć prawdziwego szczęścia ani trwałego spełnienia. Zapomnieliśmy jak cieszyć się prostymi przyjemnościami, zatraciliśmy kontakt z samym sobą, innymi ludźmi i przyrodą.


Poświęcamy czas na pracę lub bierny odpoczynek, żyjemy w pośpiechu, w pogoni za sukcesem, w nadmiarze dóbr materialnych. Pragniemy życia pełniejszego, sensownego i wartościowego.

Aby mieć większe poczucie szczęścia i satysfakcji życiowej możemy podjąć określone kroki:

1. Wyrażaj swoją wdzięczność. Jednym ze sposobów może być prowadzenie „dziennika wdzięczności”, w którym zapisywać będziemy wydarzenia, za które jesteśmy szczególnie wdzięczni.
2. Praktykuj akty dobroci przy każdej nadarzającej się okazji. Może to być ustąpienie miejsca w autobusie, zaniesienie/ zrobienie zakupów starszej osobie. Te dobre uczynki spowodują lawinę pozytywnych efektów.
3. Pielęgnuj drobne życiowe przyjemności. Naucz się rozkoszować chwilą i zachowywać w pamięci „stop-klatki” tych wyjątkowych momentów, tak by móc w dowolnej chwili przywołać ich wspomnienie.
4. Wyraź wdzięczność osobie, która pomogła ci, kiedy byłeś na życiowym zakręcie i która w pozytywny sposób wpłynęła na twoje życie – najlepiej w osobistej rozmowie, ew. pisząc do niej list.
5. Naucz się przebaczać. Porzuć gniew i żal pisząc do osoby, która kiedyś cię zraniła. Przebaczenie pozwoli ci ruszyć z miejsca.
6. Inwestuj czas i energię w przyjaźnie i życie rodzinne. To, gdzie mieszkasz, ile zarabiasz, twój tytuł zawodowy czy nawet stan zdrowia mają bardzo mały wpływ na poziom satysfakcji z życia. To, co kształtuje go w najwyższym stopniu, to silne i pozytywne relacje z innymi.
7. Zatroszcz  się o swoje ciało – wysypiaj się, ćwicz, gimnastykuj i uśmiechaj.
8. Rozwijaj strategie radzenia sobie ze stresem.

Kroki te zostały opracowane przez Sonję Lyubomirsky z Uniwersytetu Kalifornijskiego, a znalazłem je w tekście Psychologia pozytywna...

Moje ulubione punkty to zwłaszcza 3 i 6.  Priorytetem w najbliższym okresie chciałbym uczynić punkt 7, zwłaszcza jeśli chodzi o wysypianie się.  A jak jest w Waszym przypadku?
Przed nami okres większej podatności na chandrę. Warto zatem wyposażyć się w odpowiedni oręż. Może macie jakieś specjalne sposoby na wprawianie się w dobry humor lub podnoszenie poziomu zadowolenia z życia?