Pieniądze albo życie - Krok 9. Zarządzaj swoimi finansami w celu ochrony niezależności finansowej

Kolejny -dziewiąty i zarazem ostatni- krok na drodze do niezależności finansowej według książki Your Money or Your Life dotyczy niezbędnej dawki wiedzy o zarządzaniu własnymi finansami.
Kroku 8 mówiliśmy o zmianie podejścia do naszych oszczędności, które mogą stać się kapitałem przynoszącym stabilny i wystarczający dochód. Metoda inwestowania kapitału opisana w kroku 9 ma sprawić, by było to zajęcie bezpieczne, rozsądne i proste. Nie chodzi o to, by stać się giełdowym rekinem, lecz o odzyskanie wiary we własne siły dzięki zdobyciu podstawowej wiedzy i umiejętności, które uwolnią nas od niepewności w dziedzinie osobistych inwestycji. Autorzy YMYL wskazują, że zasady i strategie opisane w tym kroku są nie tylko bezpieczne, lecz także niedrogie w realizacji. Nie wymagają też intensywnego zarządzania ani pomocy ekspertów.

Nie zostawiaj tego ekspertom
Tradycyjną receptą na inwestowanie jest rada, aby iść z tym do finansowych ekspertów. Krok 9 ma służyć temu, by dać sobie prawo do podejmowania samodzielnych decyzji finansowych.
Doradcy finansowi są przede wszystkim sprzedawcami. Ich dochody pochodzą z prowizji. Żeby uzyskać prowizję muszą sprzedać swój produkt. Jest raczej oczywiste, że taka zależność nie zawsze będzie nastawiona na działanie przynoszące nam najlepsze korzyści. Niezależnie od tego, czy jest to osoba reprezentująca konkretny produkt finansowy, czy tzw. "niezależny doradca", zawsze będzie on zainteresowany sprzedażą tego lub innego produktu. Z własnego, niewielkiego doświadczenia, mogę stwierdzić, że przedstawiana na wykresach różowa przyszłość ma niewielki związek z realiami rynku i opiera się zawsze na określonych, często bardzo optymistycznych, założeniach.

Jak cudowna jest Panama

Lubię bajkę Jak cudowna jest Panama Janoscha, w której główni bohaterowie, Miś i Tygrysek, wiodą zwykłą, spokojną, codzienną egzystencję. Niczego im nie brakuje, mają swoje drobne przyjemności, aż pewnego dnia odnajdują pustą skrzynkę pachnącą bananami z napisem Panama. Wkrótce tracą spokój i radość życia, zaczynają marzyć o Panamie, krainie ich marzeń, w której wszystko pachnie bananami, i wyruszają w podróż. Historia kończy się tym, że po wielu perypetiach dochodzą do swojego własnego domu, który nieco już zarósł, więc początkowo się nie orientują. Są szczęśliwi, odnajdując napis Panama. Wreszcie dotarli do celu podróży. Jak tu cudownie! Ku ich zaskoczeniu są jednak u siebie...

Ta historia przypomina mi czasem nas, dorosłych. Wędrujemy w poszukiwaniu szczęścia i spełnienia, a okazuje się, że wystarczyło docenić to, co się miało i nie ruszać z miejsca. Rzeczywiście, zostać w domu to czasem najlepszy sposób na wyjście, jak pisał Tom Hodgkinson. Z drugiej strony często zaczynamy doceniać zalety prostego życia dopiero wówczas, gdy je skomplikujemy. Być może życie to proces naprawiania błędów popełnionych w poszukiwaniu tego, co tak łatwo odrzuciliśmy. 

W drodze

Spakowani do jednego plecaka razem z Synem. Minimum rzeczy, maksimum zaangażowania. Wyruszamy. Każdy przeżywa to inaczej, po swojemu. Będziemy w drodze razem pokonywali nasze słabości, bardziej się poznawali.
Kolejna wędrówka na naszej drodze życia.....

Wokół stołu

Pourlopową aktywność na blogu chciałbym zacząć od rozważań na temat najważniejszego dla domowego ogniska mebla. Nie chodzi bynajmniej o kominek, lecz... stół. Bywając w różnych domach zastanowiło mnie, jak wiele można dowiedzieć się o ich mieszkańcach na podstawie miejsca, przy którym jadają posiłki.
Ze swojego dzieciństwa pamiętam niewygodne, niskie i połyskliwe ławy, na które panowała wówczas moda, a przy których jedzenie niedzielnego obiadu było katuszą, choć z racji ściśniętego żołądka jadało się z pewnością mniej.
Są domy, w których posiłki jada się ukradkiem, często w biegu, samotnie, twarzą do ściany, przy niewielkim kuchennym stoliku lub blacie typu "fast food". Aby zjeść obiad z większą rodziną trzeba taki stół (jeśli nie jest to blat zamontowany na stałe) odsunąć od ściany, poszukać dodatkowych, rozkładanych krzeseł, niewymiarowych stołków czy niewygodnych taboretów.
Bywają stoły rozkładane, w wersji mebli ogrodowych. To stoły "umowne", które chwieją się przy każdym poruszeniu, oparciu się o blat lub nierozważnym uderzeniu nogą w skomplikowaną konstrukcję ukrytą pod obrusem. 
Są też stoły "oficjalne", politurowane i budzące respekt, na których nie można postawić gorącego naczynia, chronione przed zarysowaniem i lepkimi rączkami dzieci. Starannie nacierane i przecierane, stanowią -omijaną na codzień z dystansem- ozdobę salonu.

W naszym mieszkaniu stół zajmuje centralne miejsce dużego pokoju. Zwykle rozłożony jest do maksymalnych rozmiarów i nieprzykryty, dzięki czemu tworzy dużą powierzchnię, przy której każdy może się wygodnie usadowić bez przeszkadzania drugiemu. Może nie odpowiada nam kształtem (wolelibyśmy owal, a jest prostokątny), ale jest wyjątkowo odporny na wszelkiego rodzaju destrukcyjną aktywność dzieci. Przy stole tym jemy posiłki, przyjmujemy gości, na codzień to także ulubione miejsce wspólnej nauki i pracy.

W jednej z ostatnich książek Williama Whartona "Nie ustawaj w biegu", jest mowa o wielkim, masywnym, drewnianym stole, który zbudował własnoręcznie, angażując w proces jego powstawania i ustawiania całą swoją rodzinę. Wspólne zrobienie własnego stołu to dla mnie pewien symbol i ideał, aczkolwiek -jak na razie- wyrzekłem się tego pomysłu. Zachęcam jednak do świadomego i przemyślanego wyboru stołu jako przedmiotu, który -daleko bardziej niż komplet wypoczynkowy lub zestaw kina domowego- może nam pomóc w stworzeniu dobrego, rodzinnego klimatu i w budowaniu dobrych relacji pomiędzy domownikami.